. |
23 września 1973 roku w czasie Anioł Pański, Paweł VI powiedział o niej: Jest to matka, z Diecezji Mediolańskiej, która chcąc dać życie swojemu dziecku, świadomie złożyła w ofierze własne. 24 kwietnia 1994 roku w czasie Mszy św. na placu Sw. Piotra Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną. Gianna była wspaniałą kobietą - piękna, mądra i dobra. Lubiła się śmiać, prowadziła samochód, kochała góry i bardzo dobrze jeździła na nartach. Lubiła kwiaty i muzykę. Przez wiele lat mieliśmy abonament na koncerty w Konserwatorium w Mediolanie... Lubiła podróżować. Często wyjeżdżałem z powodu mojej pracy za granicę i jak tylko było to możliwe, brałem ją ze sobą. Byliśmy w Holandii, Niemczech, Szwecji i po trochu w różnych częściach Europy... |
Jeszcze na początku lata 1961 roku doktor Gianna Beretta i inżynier Piotr Molla stanowili szczęśliwą parę: ona była lekarką, wykonująca swój zawód w sposób kompetentny i oddany; on kierował swoją fabryką, zatrudniającą trzy tysiące robotników. Rodzina uszczęśliwiona była trójką dzieci w wieku: pięć, trzy i dwa lata. Nowe upragnione macierzyństwo zrealizowało się w sierpniu, ale radość szybko została naznaczona niepokojem: blisko macicy rósł wielki guz i konieczna była szybka interwencja chirurgiczna.
Gianna wiedziała co się zbliża. Ówczesna nauka dla ratowania życia matki zalecała dwa rozwiązania: otwarcie jamy brzusznej i usunięcie guza razem z macicą albo usunięcie guza z przerwaniem ciąży. Trzecie rozwiązanie polegające na usunięciu tylko guza, bez usunięcia dziecka, niosło ogromne niebezpieczeństwo dla życia matki. Zawierzam się Bogu. To jest czas wypełnienia mojego matczynego obowiązku.
Gianna opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z chirurgiem: Profesor powiedział mi przed operacją: Co robimy? Ratujemy panią czy dziecko ? - Najpierw ratujemy dziecko! - odpowiedziałam szybko. O mnie proszę się nie martwić. Po operacji oznajmił mi: Uratowaliśmy dziecko.
Profesor, wyznawca Judaizmu, respektował wolę pacjentki pomimo, że nie podzielał dokonanego wyboru. Jedynie on i Gianna znali głębię i znaczenie tego: "Uratowaliśmy dziecko". Kiedy ponownie widzieli się przed krytycznym okresem porodu, wykrzyknął z uczuciem podziwu i niepokoju: "Oto katolicka matka!"
Pierwsza interwencja powiodła się, heroiczny wybór został dokonany, wszystko wydawało się powracać do normalności. Gianna podjęła obowiązki rodzinne i zawodowe; aby nie zakłócać pogody ducha dzieci i męża, zachowywała milczenie wobec wszystkich. Prowadziła z radością normalne życie, nie przestając trwać w nadziei. Na miesiąc przed terminem porodu mąż z powodu obowiązków służbowych musiał udać się do Paryża. Gianna poprosiła go, żeby przywiózł jej niektóre czasopisma traktujące o modzie. Jeśli Bóg tutaj mnie zatrzyma pragnę zrobić sobie piękną kreację. Są jeszcze czasopisma z narysowanymi obok modelami, które się jej podobały.
Niepokój z powodu stałego niebezpieczeństwa znosiła z modlitwą i w ofiarowaniu się z pełną świadomością. Na jej biurku znajdywano podręczniki medyczne otwarte na rozdziale "macierzyństwo z ryzykiem".
Cały czas widziałem ją spokojną. Zajmowała się jak zwykle, z uczuciem, naszymi dziećmi i swoimi chorymi. Po pewnym czasie zorientowałem się, że ze szczególną starannością uporządkowała dom... tak, jakby musiała wyjechać w daleką podróż... Jedynie bratu - księdzu Gianna wyjawiła stan swojej duszy: Jeszcze wiele ma się zdarzyć. Ty nie zrozumiesz tych spraw, do czasu kiedy przyjdzie chwila Jego albo moja. Ale nie było to rzucone wyzwanie, lecz wyraz czułości względem maleństwa, które w niej wzrastało.
Jej mąż wspomina: Półtora miesiąca przed urodzeniem naszego dziecka wydarzyła się rzecz, która mnie poruszyła. Miałem wyjść do fabryki i już włożyłem płaszcz. Gianna podeszła do mnie. Nie powiedziała - usiądźmy, zatrzymaj się na chwilę, porozmawiajmy... Podeszła tylko blisko, jak zwykle czyni się, gdy chce się powiedzieć o sprawach trudnych, dużej wagi...
- Piotrze - powiedziała do mnie
- proszę cię, jeżeli trzeba będzie wybierać między mną i dzieckiem, wybierz dziecko, nie mnie. Proszę ciebie o to.Ot tak. Nic więcej. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Dobrze znałem moją Żonę, jej szlachetność, jej ducha ofiary. Wyszedłem z domu bez jednego słowa. Powtórzyła mi to samo krótko przed porodem.
To samo powiedziała swojej przyjaciółce: Idę do szpitala, lecz nie jestem pewna, czy wrócę. Trudne jest moje macierzyństwo; będą mogli uratować tylko jedno z nas; chcę aby żyło moje dziecko.
- Ale masz przecież trójkę innych dzieci; myśl raczej, abyś ty żyła!
- Nie, nie... Chcę, żeby żyło moje dziecko.
Jej męka rozpoczęła się w Wielki Piątek w 1962 roku. Siostra zakonna ze szpitala powiedziała: Spotkałam ją, kiedy wchodziła po schodach na oddział. Rzekła mi: - Siostrzyczko, przyszłam tu, żeby umrzeć - ale miała przy tym spojrzenie dobrotliwe i pogodne. I dodała: Wystarczy, żeby wszystko poszło dobrze z moim dzieckiem, ja się nie liczę! Straszliwe cierpienie trwało całą noc; o jedenastej w Wielką Sobotę urodziła się cięciem cesarskim, piękna i zdrowa dziewczynka; właśnie w chwili gdy rozkołysały się dzwony i rozpoczęła się Rezurekcja.
Kiedy Gianna zbudziła się po znieczuleniu, przyniesiono jej maleństwo. Mąż opowiedział później: Patrzyła na nią długo i w milczeniu. Położyła ją obok siebie ze szczególną czułością. Przytuliła leciutko bez jednego słowa.
Jej męka trwała cały długi tydzień, aż septyczne zapalenie otrzewnej doprowadziło ją do grobu; nie było możliwości jej uratowania. Ostatnie dni przeżyła w pokornym ofiarowaniu się, jakby była ołtarzem ofiarnym. Modliła się; chciała, by nie dawano jej środków znieczulających, gdyż pragnęła być świadoma w modlitwie do Ukrzyżowanego i Jego Matki, aby zaprowadzili ją do raju.
W czwartek po Wielkiej Nocy obudziła się ze śpiączki i powiedziała do męża: Piotrze, jestem już zdrowa. Byłam już tam i żebyś wiedział, co widziałam! Pewnego dnia tobie to opowiem. Ale ponieważ byłam ogromnie szczęśliwa i było mi bardzo dobrze z naszymi wspaniałymi dziećmi, pełnymi zdrowia i łaski ze wszystkimi błogosławieństwami z nieba, odesłano mnie ponownie na dół, abym znowu cierpiała, ponieważ nie jest dobrze stanąć przed Panem bez przejścia przez cierpienie. Brakowało jeszcze trzech dni męki, według tajemniczej miary, podług której każdy winien, zgodnie z planem dobrego Boga, dopełnić w swoim ciele męki Chrystusa.
Oto, co pisze jej mąż, jakby prowadząc z nią dialog: Nie czyniłaś nic szczególnego, ani szczególnej pokuty. Nie usiłowałaś czegokolwiek zaniedbać wyłącznie dla zaniedbania, ani dokonać czynów heroicznych dla samego heroizmu. Czułaś i wypełniałaś swoje obowiązki jako osoba młoda, żona, matka i lekarz, z pełnym oddaniem, zgodnie z planem i wolą Pana, z duchem i pragnieniem świętości dla siebie i innych.
Mąż, mimo bólu tłumaczył, co popchnęło żonę do cierpienia: Aby zrozumieć jej decyzję nie wolno zapominać jej głębokiego przekonania, jako matki i lekarza, że dziecko które nosiła w sobie, było istotą z takimi samymi prawami jak pozostałe dzieci, nawet jeśli była w ciąży zaledwie od dwu miesięcy. Było darem Boga, względem którego zobowiązana była do świętego respektu. Nie można zapominać również o wielkiej miłości, jaką darzyła dzieci: kochała je bardziej niż siebie samą: nie można też zapominać o jej wielkim zawierzeniu Opatrzności. Była przekonana, jako żona i matka, że będąc bardzo potrzebna mnie i naszym dzieciom, w tym momencie jest niezbędna dla tego malutkiego dzieciątka, które w niej się rozwijało... Gianna na łożu śmierci wyznała siostrze: "Żebyś wiedziała jak się cierpi, kiedy pozostawia się malutkie dzieci!"
Co zatem skłoniło ją do dokonania takiego wyboru? - to świadomość, bez jakiegokolwiek cienia wątpliwości, obowiązku wobec Boga który mówi: "Nie zabijaj". Nie można opiekować się trojgiem dzieci kosztem śmierci innego. Jeśli nie istnieje Boża Opatrzność, osoba może być niespokojna, wyrachowana, a w końcu może zabić w przekonaniu, że w ten sposób poprawi życie własne i innych. Jeśli istnieje pokorna, prosta wiara - wybór Gianny był -jak to powiedział Papież - "przemyślany". Było oczywiste, że była potrzebna trzem pozostałym dzieciom, lecz dla tego które nosiła w swoim łonie, była niezbędna. Bez niej Bóg mógł "zaopiekować się" ową trójką, ale nawet Bóg nie mógłby "zaopiekować się" tym, które nosiła w łonie, gdyby je odrzuciła.
Lauretta Molla, trzecia córka którą zaopiekował się sam Bóg miała wówczas prawie trzy lata. W wieku szesnastu lat tak wspomina matkę w szkolnym wypracowaniu: Miałam tylko trzy lata i nie rozumiałam znaczenia tych zapalonych świec i tego płaczu... Między wszystkimi doznanymi wrażeniami, najbardziej wzbudza we mnie podziw myśl o matce, która dla swojego dziecka oddala własne życie... jestem naprawdę dumna, że miałam tak odważną matkę, która umiała naprawdę Żyć tak, jak pragnie tego Bóg... Czuję ją zawsze blisko, czuję jak mi pomaga tak, jakby ciągle jeszcze żyła.
Wszystko zostało zawarte w imieniu, które nadano owocowi tak wielkiego poświęcenia - Gianna Emmanuela: imię matki zjednoczonej z imieniem Jezusa, który jest "Bogiem z nami". Następnie ojciec poświęcił dziewczynkę Madonnie, tak jak zawsze czyniła Gianna.
W rodzinnej kaplicy posadzka została pokryta złoconą mozaiką, przedstawiającą Giannę, ofiarowującą swoją córeczkę Madonnie z Lourdes. Łaciński napis, będący fragmentem z księgi Apokalipsy, mówi: "Bądź wierny aż do śmierci!"
Artykuł został zamieszczony w Magazynie Służby życiu i Rodzinie - "Głos dla Życia" w 2 (43) numerze z 2000 roku.