. |
Dnia 24 kwietnia 1994 r. została beatyfikowana przez Kościół lekarka, matka rodziny, która oddała swoje życie, aby mogło przyjść na świat jej czwarte dziecko. Joanna urodziła się 4 października 1922 r. we włoskiej miejscowości Magenta jako dziesiąte dziecko spośród trzynaściorga rodzeństwa. Rodzice Albert i Maria dali jej wzorowe wychowanie katolickie w duchu franciszkańskim, ponieważ oboje nie tylko należeli do Świeckiego Zakonu Franciszkańskiego, a wychowując taką gromadkę dzieci, dobrze rozumieli co to znaczy ofiarność i poświęcenie ożywione miłością 1.
Z naturalnych upodobań Joanny na uwagę zasługują:zamiłowanie do muzyki, malarstwa i gór, w których spędzała wszystkie swoje urlopy, zarówno jako młoda dziewczyna z koleżankami, jak i jako matka ze swoją rodziną.
Po śmierci jej siostry Amalii, która była dla Joanny powierniczką dziecięcych przeżyć, zarówno tych radosnych jak i smutnych, ojciec zdecydował o przeniesieniu całej rodziny nad morze, do Genui, gdzie w łagodniejszym klimacie przeżyli lata 1937-1942. Tu piętnastoletnia Joanna przeżyła bardzo głęboko swoje pierwsze rekolekcje odprawiane pod kierunkiem jezuity - O. Michała Avedano w Instytucie Sióstr św. Doroty. Pozostawione z tych rekolekcji zapiski, zatytułowane Wspomnienia i modlitwy, pozostały, jak się wydaje, programem na całe życie. Złożyły się na niego: całkowite oddanie się Jezusowi, unikanie grzechu za wszelką cenę, codzienna modlitwa na klęczkach o wytrwanie przy Chrystusie i o dobrą śmierć, mocne postanowienie wytrwałości w studiach. Te postanowienia poparte zapisaną modlitwą: "Jezu, daj mi wytrwać w tym, co postanowiłam i spraw, abym zawsze pełniła Twoją wolę", wskazują iż w tak młodym wieku jej postawa religijna była wysoce dojrzała 2. Od wspomnianych rekolekcji Joanna jest niezwykle konsekwentna w wyborze Chrystusa i tylko Jego. Przejawiła w tym fakcie jakąś ponadprzeciętną roztropność życiową chrześcijanina, bo czy właśnie Chrystus nie jest celem naszego życia i ideałem, który prowadzi nas do doskonałej miłości, czyli zjednoczenia z Nim? Ten program, który możemy umownie nazwać: "Tylko Chrystus" z uporem realizowała przez całe życie. Wykazała przy tym wiele siły ducha, a mówiąc popularnie: uporu w dobrem.
O jej profilu duchowym nie mogły niewątpliwie zadecydować jedynie przeżyte w dzieciństwie rekolekcje. Na jej postawy życiowe i wartości, jakim pozostała wierna wpłynęły dalsze losy jej życia.
W Genui proboszcz parafii Mario Righetti zaproponował najpierw matce, a potem Joannie zaangażowanie się w Akcję Katolicką, która wówczas była jedną z form aktywnego apostolatu ludzi świeckich. W latach 1940-1941 Joanna była jedynie wychowawczynią dla początkujących, ale pracy tej pozostała wierna przez całe życie. Zaraz po przeniesieniu się całej rodziny do Magenty w 1942 r. rozpoczęła pracę jako aktywna działaczka katolicka. Lata tej pracy (1942-1955) nazwane są przez jej żywotopisarzy latami dojrzewania duchowego. Oddawała się wtedy dwom pasjom życia: Akcji Katolickiej i Konferencji św. Wincentego a Paulo. Wszystko, co czyniła, wypływało z jej wielkiego zaangażowania, a nawet można powiedzieć: pasji, zafascynowania Jezusem Chrystusem, któremu pragnęła służyć całym swoim jestestwem. Jej hasłami przewodnimi były trzy słowa wyjęte z dzienniczka rekolekcyjnego: modlitwa, działanie, ofiarność 3. Powoływała się często na słowa założyciela Akcji Katolickiej Mario Faniego i pisała: "Należy działać. Ile nienawiści jest jeszcze w sercach ludzkich. Nawet ci, co nazywają się chrześcijanami, jakże są dalecy od życia tym chrześcijaństwem. Chrystus przyniósł na świat swoją łaskę, a świat ciągle żyje w grzechu". Osoba świecka pisała tak bardzo teologicznie głęboko: "Należy pracować i nie żałować ofiary i poświęcenia dla Chrystusa. Ciągle siać, rzucać nasze małe ziarenka bezustannie i bez narzekania (...) i po tej pracy wykonywanej w możliwie najlepszy sposób możemy nie uzyskać pozytywnych wyników; usiłujmy zaakceptować i te niepowodzenia: mogą one dla zaangażowanego katolika przynieść większe owoce aniżeli sukces (...). Pracujmy zawsze bezinteresownie i z wielką pokorą; nie miejmy chęci taniego sukcesu, nie spodziewajmy się szybkich owoców naszego działania. Liczy się właśnie praca, a nie nieróbstwo. Zbawienie świata nie było łatwe nawet dla Syna Bożego ani dla samych apostołów. Już nieraz mówiłam, że Akcja Katolicka nie jest niczym innym jak ofiarą i poświęceniem".
Gdy 24 listopada 1946 r. nastąpiła kanonizacja Marii Goretti, włoskiej męczenniczki, która oddała życie, broniąc czystości dziewczęcej, Joanna napisała: "Ona wiedziała, że życie może być piękne jeśli będzie ukierunkowane na wielkie ideały, ale żeby osiągnąć te wielkie ideały potrzeba niekiedy umieć oddać życie". Czyżby przewidywała już wtedy konieczność ofiary ze swojego życia na rzecz życia jej dziecka?
Cała rodzina Joanny była nastawiona altruistycznie, tzn. na służbę innemu człowiekowi. Świadczą o tym zajęcia, jakie sobie obrali na swej życiowej drodze: jej bracia i siostry byli lekarzami, kapłanami lub siostrami zakonnymi. Jeden z nich - kapucyn - był misjonarzem w Ameryce Południowej. Także Joanna zdecydowała się na studia medyczne, aby w ten sposób poświęcić się służbie ludziom najbardziej potrzebujących pomocy tj. cierpiącym i chorym 4. Na kilku receptach zachowały się jej uwagi na ten temat. Prawdopodobnie zasłyszała je na jakimś zebraniu lekarzy katolickich, zaraz zapisała i uczyniła programem swojego życia. Zatytułowała te uwagi: Piękno naszego powołania. Oto niektóre z nich: "Wszyscy na całym świecie traktujemy swoją pracę w świecie jako służbę innemu człowiekowi. My zaś bezpośrednio pracujemy nad człowiekiem. Przedmiotem naszej wiedzy i pracy jest właśnie człowiek, który jest przekonany osobiście i o to nas prosi, abyśmy mu pomogli. Oczekuje od nas tego całym swoim jestestwem.
Jezus określiłby, że człowiek to nie tylko ciało. W ciele ludzkim mieszka duch i jako taki człowiek jest nieśmiertelny. Między ciałem i duszą jest wielka przepaść: to są tak odmienne byty, ale jednocześnie połączone właśnie w człowieku. Co powiedziałby Jezus? Winniśmy zastosować wszelkie możliwe środki medyczne wobec tego ciała. Bóg tak włączył to, co Boskie, w to, co ludzkie, że wszystko, co my, lekarze, czynimy, nabiera większego waloru. Niestety, my dziś powierzchownie patrzymy na człowieka w naszej pracy lekarskiej. Leczymy jedynie ciała i to często bez wymaganej kompetencji (wiedzy)".
Joanna podała także jakby cztery przykazania dla dobrego lekarza:
Joanna skończyła medycynę w listopadzie 1949 r. jako lekarz chirurg i natychmiast rozpoczęła pracę lekarską, której pozostała wierna aż do końca swojego życia. W międzyczasie studiowała na Uniwersytecie w Mediolanie robiąc specjalizację z pediatrii, która predysponowała ją do macierzyństwa 6
Bóg wybrał dla niej inną drogę życia: macierzyństwo. Joanna nie podchodziła do sprawy swojego zamążpójścia jako jedynej drogi życiowej. Nie wykluczała jej nigdy, ale też nie uważała za jedyną możliwą. Rzeczywiście poszukiwała stanu swego życia. Czyniła to poprzez:
Jakże pięknie pojmowała powołanie do macierzyństwa. Napisała, że każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa - czy to w znaczeniu fizycznym, duchowym czy wreszcie moralnym "i przygotowanie do niego oznacza danie także swego życia za innych".
Bóg postawił przed nami jakby wybór stanu życia: kapłani są ojcami, siostry zakonne - matkami dusz ludzkich. Biada tym dziewczętom, które odrzucają powołanie do macierzyństwa. Każdy winien przygotować się do tego, aby być dawcą życia. Wymaga to wielkiej ofiary. Małżeństwo jest "wielkim sakramentem". Joanna uważała, że do małżeństwa należy się dobrze przygotować i nie była zwolenniczką modnych we Włoszech zaręczyn często już w 15 roku życia. Według nie, umiłowanie to wola i chęć doskonalenia nie tylko siebie, ale także osoby umiłowanej, to wola przezwyciężenia własnego egoizmu. Miłość winna być pełna, całkowita, kompletna, regulowana prawem Bożym i powinna nas prowadzić do nieba.
Odnośnie do czystości przedmałżeńskiej miała poglądy godne podkreślenia. "Nasze ciało - pisała - jest święte, jest instrumentem ściśle połączonym z duszą dla czynienia dobra" 8
Macierzyństwo stawiała na równi z innymi powołaniami, jak na przykład powołaniem misyjnym.Pisała, że drogi Pańskie są wszystkie bardzo piękne, a ich celem jest zawsze zbawienie własnej duszy i zaprowadzenie do nieba swoich bliskich.
Po powziętej decyzji o zamążpójściu zrozumiała, iż Bóg powołuje ją do macierzyństwa. Czuła się bardzo poruszona na myśl, że może zostać matką. Na 10 dni przed ślubem pisała do swego narzeczonego: "Będziemy współpracownikami Boga w dziele stwórczym, gdyż będziemy mogli Mu dać dzieci, które będą Go kochały i Jemu służyły". To dzieci właśnie miały być dla niej na tej ziemi największym skarbem. Dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że będzie musiała pogodzić obowiązki żony, matki i apostołki świeckiej. Ponadto dochodziły obowiązki zawodowe jako lekarza, który dobrze rozumiał swoją rolę, iż ma być lekarzem nie tylko ciała, ale i duszy. Akceptowała te obowiązki z radością, co objawiało się w uśmiechu na jej twarzy 9.
Istotnie, Bóg obdarzył ją dziećmi: Piotrem Ludwikiem, Marią Zytą (zmarła w wieku 6 lat, dwa lata po śmierci matki) i Laurą Marią. Urodzenie każdego dziecka ryzykowała utratą własnego życia. To czwarte, którego oczekiwała, miało być dla niej okazją do zasadniczej decyzji oddania swego życia za życie dziecka. Śpieszyła się z rodzeniem dzieci i na pytanie, dlaczego rodzą się tak szybko jedno po drugim, odpowiadała: "Oboje z mężem nie jesteśmy już pierwszej młodości i nie chcemy, aby dzieci doznały losu sierot lub aby przez nas nie były osobiście wychowane" 10.
Była dobrze przygotowana na ofiarę, jaka ją czekała, bo już dużo wcześniej napisała: "Jeżeli w walce o realizację naszego powołania będziemy musieli oddać swoje życie, to ten dzień byłby najpiękniejszym dniem naszego życia". Tak pisać może tylko osoba, która przemyślała swoją decyzję do końca i wybrała świadomie taką właśnie drogę swego postępowania. Ona ze wszystkich sił i całym swoim życiem pragnęła służyć Chrystusowi, którego postawiła ponad wszystkie inne miłości ludzkie.
Po trzech ciężkich porodach okazało się, że w czasie czwartej ciąży konieczna jest operacja ze względu na istnienie dużej cysty w jej łonie. Lekarz martwił się bardzo o jej życie, natomiast sama Joanna niepokoiła się, czy będzie można uratować życie dziecka. Przez następne sześć miesięcy tylko lekarz i ona wiedzieli, czym grozi dalsze zwlekanie z operacją. Według zasad religijnych nie mogła narazić życia swego dziecka, nie chciała tego uczynić. Później mąż o niej pisał: "Z niezrównaną siłą duchową kontynuowała swoją misję macierzyństwa aż do ostatnich dni życia. Modliła się i rozmyślała. Uśmiech, który jeszcze bardziej podkreślał jej naturalną urodę, jej żywotność wobec trzech żyjących dzieci, jakby pokrywał jej wewnętrzny ból i świadomość zbliżającego się końca życia. Bała się teraz o to, że jej znajdujące się w łonie dziecko może się narodzić kalekie i cierpiące. Gorąco się modliła, aby właśnie tak się nie stało. Mnie także prosiła o wybaczenie, że stała się powodem do zmartwienia. Kiedy zbliżał się czas porodu powiedziała mi z wielką odwagą, zachowując pogodne oblicze, i z takim spojrzeniem, którego się nie zapomina: "jeśli będziecie musieli decydować, czy ja czy dziecko, domagam się: dziecko, uratujcie dziecko". Słowa te właśnie oznaczały gotowość oddania życia za życie".
Od stycznia do kwietnia 1962 r. nadal pracowała jako lekarz i matka rodziny. Do kliniki udała się w Wielki Piątek 20 kwietnia 1962 roku. W Wielką Sobotę urodziła córkę, która została ochrzczona już po śmierci matki, dla jej upamiętnienia, imionami: Joanna Emmanuela.
Joanna zmarła 28 kwietnia 1962 r. w Ponte Nuovo i została pochowana 30 tegoż miesiąca w Mesero. Od 6 listopada 1972 r. do 27 kwietnia 1978 r. trwało przygotowanie procesu beatyfikacyjnego w diecezji. Jak już wspomniano Jan Paweł II beatyfikował ją 24 kwietnia 1994 r. 11
Mąż Joanny w czasie procesu beatyfikacyjnego na prośbę czasopisma "Terra Ambrosiana" złożył świadectwo o swej świętej żonie w formie listu skierowanego do niej samej. Napisał tam: "Joasiu, to już 30 lat, jak brakuje nam Ciebie, jak brakuje nam słodyczy Twojej widzialnej obecności oraz Twego uśmiechu. 30 lat, to czas o wiele dłuższy niż trwało nasze spotkanie na Ziemi. Spotkanie tak krótkie, a tak pełne radości i czułej miłości. Nasze dzieci, nasze skarby, jak je nazywałaś, urosły i dobrze wiedzą jaka była ich mama i jakie zostawiła świadectwo macierzyństwa oraz życia chrześcijańskiego. (..) Jego Świątobliwość Jan Paweł II ogłosił dekret, w lipcu ubiegłego roku, o heroiczności Twoich cnót. Chylę głowę przed niezbadanymi planami Bożej Opatrzności i pozostaję zadziwiony, gdy powtórnie rozważam wezwanie do świętości, jakie Twój brat, ks. Giuseppe, skierował do nas podczas naszej Mszy ślubnej. Dla Ciebie to wezwanie okazało się prorocze."
O ostatniej jej ofierze i operacji zmierzającej do uratowania życia nienarodzonego dziecka napisał w słowach, których nie da się zastąpić innymi: "Pragnęłaś następnego dziecka. Modliłaś się o nie i prosiłaś innych o modlitwę, aby Bóg Cię wysłuchał. I Bóg wysłuchał. Ta łaska Boża wymagała jednak ofiary z Twojego życia. I złożyłaś Twe życie w ofierze. Zmuszona poddać się operacji z racji olbrzymiego włókniaka macicy, jaki pojawił się w czasie Twojej ostatniej ciąży, poprosiłaś, bez najmniejszego wahania, aby chirurg troszczył się w pierwszym rzędzie o uratowanie życia Twego dziecka, aby ratował ciążę. To Twoje bezgraniczne zaufanie w Bożą Opatrzność i pewność skuteczności modlitwy dały Ci odwagę do tej decyzji. Ileż Ty wycierpiałaś przez tę operację i z jaką radością dziękowałaś Bogu, że dziecko zostało uratowane! A przecież Ty - lekarz i pediatra - dobrze wiedziałaś, że w tych okolicznościach chronić mające się urodzić dziecko, znaczy wystawić na niewątpliwe niebezpieczeństwo Twoje życie."
Na zakończenie swego świadectwa Piotr napisał słowa, które mogą też być podsumowaniem naszych rozważań o tej pięknej Świętej: "A teraz klękam przed Tobą, Czcigodna Służebnico Boża i proszę o Twoje wstawiennictwo u Jezusa i u Maryi za nasze dzieci, za drogą wnuczkę Hortensję, która wołałaby na Ciebie z czułością babcia, za mnie, za wszystkich nam drogich, za wszystkich, których znałaś i za wszystkich, którzy powierzają się Twemu wstawiennictwu u Boga. A wiesz przecież, że jest ich mnóstwo - mamy, młodzież, małżonkowie, i to nie tylko z jednego kontynentu.
Bóg dał mi długie życie i mnóstwo łask. Gdy mnie zawoła, proszę Cię, Joasiu, Czcigodna Służebnico Boża, a razem z Tobą proszę Marysię i moich bliskich, którzy wyprzedzili mnie w znaku wiary, abyś przedstawiła mnie Jemu, Ojcu Miłosierdzia i abyś prosiła, by okazał również mnie w pełni misterium Miłości bez granic, dla której Ty żyłaś i o której zaświadczyłaś swoim życiem".
Joanna Beretta Molla została kanonizowana 16 maja 2004 r. przez Ojca Świętego Jana Pawła II.
Przypisy:
1
Ojciec kierując się potrzebami zdrowotnymi swych dzieci zmieniał kilka razy miejsce zamieszkania: z przemysłowego Mediolanu przeniósł rodzinę najpierw do czystego górskiego klimatu w Bergamo a później morskiego w Genui. W rodzinie zrodziły się aż trzy powołania do kapłaństwa i zakonu. Cała rodzina mimo, że nie należała do najbiedniejszych, żyła atmosferą pracy, chrześcijańskiego umartwienia, autentycznej, codziennej modlitwy wspólnej, uczestnictwa we Mszy św. i przyjmowania Komunii Świętej. Joanna pozostała przez całe życie w Italii, chociaż w młodości pragnęła być misjonarką świecką w najuboższych regionach Brazylii, gdzie pracował jej brat jako kapucyn.2
Czas tych rekolekcji był momentem przełomowym w życiu Joanny: wyszła ona z wieku dziecięcego i weszła na drogę już dojrzałego naśladowania Chrystusa. Owszem, rodzina wywarta na niej niezatarte piętno i była nadal źródłem inspiracji dla jej życia duchowego. Na szczególną uwagę zasługuje tak bardzo istotny fakt, że Joanna identyfikowała się z modelem życia proponowanym jej przez rodziców i rodzeństwo i potrafiła skorzystać z atmosfery panującej w domu rodzinnym. Jest to może o tyle istotne w dzisiejszych czasach, kiedy bardzo często dochodzi do bardzo wczesnej kontestacji młodych wobec poglądów przekazywanych przez rodziców, zanim jeszcze zdołają wyrobić sobie jakieś postawy zdolne wpływać zasadniczo na ich przyszłe życie.3
Modlitwę uważała za duszę wszelkiego apostolatu i dlatego starała się o pogłębione życie religijne przy pomocy zwyczajnych środków, jak: rozmyślanie, nawiedzanie Najświętszego Sakramentu, Komunia Święta, Różaniec, rekolekcje i pogłębianie wiary poprzez dobrą lekturę.4
Widziała w tym powołaniu realizację swoich marzeń naśladowania Chrystusa, który leczył dusze i ciała, litował się nad biedakami, karmił głodne tłumy, niósł pociechę we wszystkich ludzkich słabościach. Zawód lekarza traktowała jako powołanie i służbę innemu człowiekowi.5
Podała piękne myśli na temat stanu lekarskiego: "My posiadamy nawet takie okazje jakich nie mają kapłani. Przecież nie kończymy swojej misji w momencie, kiedy lekarstwa już przestają działać; przecież należy zająć się duszą, aby doprowadzić ją do Boga; a słowa lekarza mają wielkie znaczenie dla chorego. Każdy lekarz powinien w tym momencie przekazać chorego pod opiekę kapłana. Jakże bardzo są potrzebni lekarze - katolicy (...). Jezus powiedział, że jeżeli ktoś nawiedza chorych, ten czyni to dla Niego. To jest naprawdę kapłańska misja. Tak, jak kapłan może dotykać Jezusa, podobnie i my, lekarze - ukrytego w ciele chorego człowieka, w biednym, starcu, w dziecku. Oto jak Jezus pozwala nam widzieć samego siebie obecnego w tych biednych. Oby było jak najwięcej takich lekarzy, którzy ofiarują samych siebie dla Niego. A kiedy już zakończymy naszą ziemską misję - Chrystus powie: Przyjdźcie cieszyć się życiem u Boga, bo byłem chorym, a Mnie uleczyliście".6
Podjęcie decyzji, nie tyle co do zawodu, ile co do stanu życia, nie przyszło Joannie łatwo. Jako dziecko obserwowała swoją matkę, która szyła szaty liturgiczne dla misjonarzy, robiła na drutach różnego rodzaju rzeczy użyteczne na misjach i zbierała pieniądze na te cele. W duszy dziecka zrodziła się myśl aby zostać świecką misjonarką, u boku swego brata, który pracował w Brazylii. Klimat jej jednak źle działał na zdrowie Joanny i musiała tę myśl porzucić. Wiele ją to kosztowało modlitwy, cierpienia. Szukała rady spowiednika a także swoich bliskich. Wydawało się jej, że sam Bóg jakby przekreśla jej osobiste plany, marzenia i sny. Czuła się powołana przez Pana, ale nie mogła zrozumieć dlaczego tak trudno przychodzi realizacja tych planów. Pisała, że często drogi Boże są odmienne od dróg ludzkich, a więc należy więcej Jemu zaufać.7
Gdy pojawił się w jej życiu człowiek, który mógł w przyszłości zostać jej mężem, udała się na pielgrzymkę do Lourdes, aby tam długo prosić o światło Ducha Świętego. Za radą spowiednika zdecydowała się na drogę małżeństwa. Nie było to zatem pójście za ślepym uczuciem zakochanej osoby, ale sprawa przemodlona. Ta droga - jak się Joannie wydawało - otwierała jej szerokie możliwości czynienia dobrze nie tylko w wąskim gronie rodzinnym, ale także w wymiarze społecznym. Napisała na ten temat: "Wszystko na świecie ma jakiś cel szczególny. Wszystko podlega jednemu prawu. Wszystko zdąża do określonego celu. Także dla nas jest już wyznaczona droga, powołanie, a poza życiem ziemskim - także życie niebieskie. Przychodzi taki dzień, że nagle spostrzegamy obok siebie inne osoby i w tym momencie rodzi się w nas także coś nowego. Jest to moment święty i jednocześnie tragiczny: jest to moment przejścia z dzieciństwa do okresu młodości. Wtedy staje przed nami pytanie o naszą przyszłość. Nie można go rozwiązać definitywnie, gdy się ma piętnaście lat, ale już wtedy należy się tak ustawić, aby podążać drogą wyznaczoną przez Pana, który nas powołuje. Od tego, czy będziemy postępować zgodnie z tym powołaniem, zależy nasze szczęście w całym życiu". Na powołanie do określonego stanu patrzyła jako na dar od Boga. Dlatego nie powinniśmy sami martwić się zbytnio, ale troszczyć się jedynie, aby poznać dobrze wolę Bożą.8
Czystość nie jest cnotą odseparowaną, ale łączy się z całym zespołem innych cnót pomagających zachować tę cnotę. Jak zachować czystość? Należy otoczyć nasze ciało ofiarą. Czystość jest piękna i niesie wolność człowiekowi.9
W czasie podróży poślubnej pisała do swojej siostry, że martwi ją fakt, iż dotąd nie czuje symptomów ciąży. Czy rzeczywiście będzie mogła zostać matką? W tym samym liście prosiła siostrę o modlitwę, aby Bóg obdarzył ją dzieckiem. Wybierając materiał na suknię ślubną już wtedy powiedziała do swojej siostry: "Muszę wybrać piękny i dobry materiał, bo zachowam go dla mojego syna na ornat, gdy będzie odprawiał pierwszą Mszę św.".10
Joanna traktowała macierzyństwo jako powołanie i nie widziała większej różnicy między powołaniem zakonnym a powołaniem do macierzyństwa. Zarówno dla chorych, których leczyła, dla biednych, którym świadczyła pomoc, dla swojej rodziny, dla wszystkich chciała być matką. Wiedziała dobrze, że macierzyństwo jest zawsze związane z ofiarą i cierpieniem.11
Por. SC pro CS, P.N. 1198, Mediolanen. can. S. D. Joannae Beretta in Molla matrisfamiliae, Positio super virtutibus, Roma 1989, która zawiera: Praenotatio Rev. mi D. ni M. Di Ruberto, Relatoris ad casum, ss. 1-3; Informatio, ss. 1-193;, Decretum super validitate processum, s. 1; Tabella Index Testium, ss. I-XVII; Summarium, ss. 3-446n (w tym: Depositione testium; documenta; vota censorum theologorum super scriptis; index generalis scriptorum super S. D.); Fernando da Riese. Per amore della vita, Gianna Beretta Molla medico e madre, Citta Nuova Editrice 1979; Gianna Beretta Molla, un cammino di santita, Centro Ambrosiano 1994; Thierry Lielivre, Madre Gianna Beretta Molla 1922-1962, traduzione della nipote Virginia Beretta rivista dal marito ong. Pietro Molla, Piemme 1994.12
Por. Listy przetłumaczone na język polski przez o. Kazimierza Lubowieckiego OMI; H. Misztal, Świeccy święci i błogosławieni, Lublin-Sandomierz 2002, ss. 454-468.